Wejście platformy Disney+ do Polski było jednym z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń tego roku. Cały Marvel i Gwiezdne Wojny w jednym miejscu? Brzmiało jak marzenie, które wreszcie się spełniło. Teraz także i Polacy mają dostęp do ogromu produkcji. Obecnie – oprócz filmów – na fanów czeka już łącznie kilkanaście seriali z uniwersów MCU i Star Wars. Jednak coraz częściej pojawia się pytanie: czy w ślad za ilością idzie jakość?
Jeśli mowa o wszystkich serialach, które są dostępne na platformie Disney+, to ich liczba zapewne grubo przekracza setkę. Gdy jednak spojrzeć na produkcje przygotowane na zlecenie serwisu, liczba jest znacznie mniejsza.
Na pierwszy rzut oka te liczby nie wydają się zbyt alarmujące. W końcu liczba filmów w MCU dobija trzydziestki, a w uniwersum Star Wars na srebrnym ekranie pojawiło się łącznie kilkanaście tytułów.
Warto jednak wziąć jeszcze pod uwagę dwie kwestie. Po pierwsze – czas, w jakim powstały serialowe produkcje. Po drugie – dalsze plany rozwojowe platformy.
Zacznijmy od tego, że platforma Disney Plus zadebiutowała 12 listopada 2019 roku (!). Tak, od premiery serwisu minęły dopiero trzy lata. Brzmi imponująco, prawda? No właśnie. I to na przestrzeni tych trzech lat Disney+ wypuścił już kilkanaście dużych projektów.
Być może na tle licznych produkcji oryginalnej Netflixa czy HBO nie brzmi to imponująco, ale trzeba też wziąć pod uwagę „powagę sytuacji”. Mianowicie to, że Disney Plus sięgnął do dwóch najpopularniejszych fandomów na świecie. Historie, które twórcy wzięli na warsztat, są znane czytelnikom i widzów od dekad. Dlatego i oczekiwania względem produkcji są wysokie.
W jakim czasie powstały produkcje Disneya? W przypadku uniwersum Star Wars liczby nie są jeszcze tak alarmujące. Otóż:
A co z MCU? Tu produkcje „wystrzeliwały” niczym z karabinu maszynowego!
Gdy dołączyć do tego premiery kolejnych filmów MCU w tym czasie (od „Czarnej Wdowy”, przez „Shang-Chi”, „Eternalsów”, 3. „Spider-Mana”, 2. „Doktora Strange’a”, aż po 4. „Thora”) – można dostać zawrotu głowy! Nawet zagorzałym fanom niełatwo nadążyć za tak dużą liczbą propozycji!
Trudno Ci „złapać oddech” i obejrzeć wszystko, co przygotował Disney Plus? To nie koniec. Wręcz przeciwnie! Zapnij pasy, bo…
I tu pojawiają się dwa zasadnicze pytania:
No właśnie. Z jakością bywa… różnie.
Ocena jakości poszczególnych produkcji MCU to oczywiście kwestia gustu. W historii tego uniwersum były zarówno produkcje zbliżające się do wybitnych i nowatorskie (począwszy od pierwszego „Iron Mana”, na „Avengers: Infinity War” i „Endgame” oraz „Thor: Ragnarok” kończąc), jak i rozczarowujące (np. „Thor: The Dark World” czy „The Incredible Hulk”).
To samo można powiedzieć o serialach. O ile niektóre wniosły powiew świeżości, o tyle inne… no cóż.
Z jednej strony „WandaVision” – świetna produkcja, która bawi się nawiązaniami popkulturowymi, a jednocześnie jest ciekawą opowieścią o radzeniu sobie z traumą. Notabene, dalsze losy Wandy, przedstawione w „Doktorze Strange’u”, nieco psują wydźwięk serialu. Do grupy „na plus” można też zaliczyć bardzo „odświeżającą” (także pod względem stylu kręcenia) „Ms. Marvel” czy „Moon Knighta” oraz „Lokiego”.
Na drugim biegunie czeka za to „She-Hulk” – tylko 33/100% w głosach publiczności na Rotten Tomatoes. To chyba największa „wtopa” ze wszystkich. Trzeba jednak przyznać, że np. „Hawkeye”, choć poprawny, wnosi dość niewiele.
Poza tym można odnieść wrażenie, że Marvel „rozmienia się na drobne”. Owszem, świat komiksów z tej serii jest POTĘŻNY, ale… pytanie, czy rzeczywiście „wszystko” trzeba przenosić na ekran jednocześnie? Warto pamiętać, że fabuła poszczególnych produkcji łączy się ze sobą, więc… żeby np. w pełni zrozumieć historię z „Doktora Strange’a 2”, trzeba było znać serial „WandaVision”. Jeszcze większe wyzwanie czeka na widzów w przyszłości. Zanim fani dotrą do dwóch nowych filmów o Avengersach, do których MCU „dobrnie” w 6. fazie, czeka ich prawdziwy obłęd i ciąg dalszy z zabawą multiwersum.
Przykład? Chcesz zobaczyć najnowszy film o Ant-Manie? Lepiej nadrób wcześniej serial „Loki”, bo w jego finale [SPOILER!] pojawia się Kang. To on będzie „tym złym”, z którym będą walczyć nowi Avengersi w dwóch filmach. Planujesz zobaczyć zapowiadany na 2024 rok nowy film o Kapitanie Ameryce i kolejną produkcję: „Thunderbolt”? Jeśli nie znasz fabuły „Falcona i Zimowego Żołnierza”, trudno będzie za nimi nadążyć.
Pytanie więc, czy nadmiar produkcji nie szkodzi, zamiast pomagać? Głosy „znużenia” pojawiają się coraz częściej, zwłaszcza że… do uniwersum wkrada się chaos.
Chociaż w gwiezdnowojennym uniwersum aż takiego nadmiaru produkcji nie ma, to… również zaczyna ich przybywać w szybszym tempie. Jak z jakością? „Mandalorianin” wciąga bez reszty. Równie udana wydaje się ostatnia produkcja – „Andor”. Jednak już „Księga Boby Fetta”, a co gorsza – „Obi-Wan Kenobi” są dość rozczarowujące.
Szczególnie zawodzi ten drugi serial, bo to on wzbudził w fanach więcej ekscytacji. W końcu to powrót do historii jednego z najbardziej ukochanych bohaterów oryginalnej sagi, prequeli z lat 2000. I ze świetnych animowanych „Wojen klonów”. Tymczasem fabuła, no cóż, pozostawia poczucie niedosytu.
Tymczasem Disney nie zatrzymuje się i zapowiada kolejne produkcje, ponownie nie dając widzom oddechu.
Co zatem może z tym wszystkim zrobić widz, aby nacieszyć się możliwością powrotu do swojego ulubionego uniwersum, ale bez poczucia ciągłej „zadyszki” i konieczności obejrzenia produkcji X czy Y? Receptą zdaje się być świadome i selektywne wybieranie seriali i filmów MCU czy Star Wars. Trzeba się pogodzić z tym, że nie sposób „ogarnąć wszystkiego” oraz że pewne dziury fabularne trzeba sobie po prostu dopowiedzieć.
Warto też zaakceptować, że przy takiej liczbie nowych tytułów część z nich będzie świetna, a inne rozczarowujące. Tylko tak można przetrwać „odcinanie kuponów”, które miłośnikom popkultury funduje Disney i spółka.
W końcu sięganie po ulubione produkcje ma być rozrywką, a nie przymusem. Tylko wtedy daje satysfakcję, czego i Tobie, i sobie życzymy.